-No no no!-ktoś zaczął klaskać w dłonie a ktoś inny gwizdał.
Nie wiem kto, szczerze jakoś mnie to nie odchodziło. Teraz liczył się tylko ten pocałunek. I te usta. Usta które taaaaak wspaniale całują.
-Dobra, możecie już przestać! Wierzymy już...-wszedł między nas nie kto inny jak Paul i nas rozdzielił.
God why?
-Gadałem z twoimi rodzicami i nie mają nic przeciwko żebyś się wprowadziła do tych ciołków.
-Moi rodzice nie mieli by nic przeciwko nawet jak by mnie porwano...-mruknęłam cicho ale i tak mnie usłyszeli. Niestety.
-Jak to?-zapytał Niall i objął mnie ramieniem.
-Normalnie.
Wyszłam w końcu z tego cholernego balkonu i ległam na kanapę. Za mną oczywiście poczłapała reszta.
-Jasne, czuj się jak u siebie!-krzyknął sarkastycznie Hazza na co uśmiechnęłam się złośliwie. Czyli żegnamy czułego pana Styles'a.
-Twoja mama już cię spakowała więc nie musisz już wracać do domu.-powiedział menadżer i usiadł obok mnie. Ręką wskazał na dwie walizki w koncie.
-Co? To ona w ogóle w domu była?-zdziwiłam się.
-Noo tak.
-Aha. Czyli ja się wyprowadzam a oni imprezę z tego wydarzenia pewnie robią.-powiedziałam wkurzona i podeszłam do walizek.-Gdzie mam pokój?
-Piętro wyżej. Trzecie drzwi na lewo.-wybełkotał z pełną gębą blondyn.
Nadal wściekła chwyciłam bagaż i poczłapałam na górę po schodach. To znaczy takie miałam zamiary ale jak po paru schodkach o mało się nie wywaliłam, to krzyknęłam na cały regulator.
-STYLES, CIOLE! MOŻE BYŚ MI POMÓGŁ?!
-Czemu ja?
-Bo jesteś moim chłopakiem!
-Wcale nie!-odkrzyknął oburzony a ja się cicho zaśmiałam.
-Sądzę że Paul uważa inaczej...
-Paul!-jęknął wkurzony a ja ponownie się zaśmiałam.
-Harry!-odpowiedział mu mężczyzna tym samym a ja już turlałam się po tych schodach ze śmiechu.
Po chwili słychać było głośne tupanie a przed moimi oczami ukazała się postać Hazzy.
-Z czego się chichrasz?!-syknął w moim kierunku a ja momentalnie spoważniałam.
-Z Ciebie.
-Spadaj.
-Jestem twoją dziewczyną, nie mogę spadać.-uśmiechnęłam się szyderczo.
Oj, chyba znalazłam sobie nowe hobby. A mianowicie wkurzanie Loczka. Niech się przygotuje że ten tydzień będzie najgorszym tygodniem w jego życiu. Nie chciał po dobroci, jest wredny to ja pokarze że też potrafię pokazać pazurki.
Kiedy w końcu znalazłam się w moim nowym pokoju a pan Styles już zrobił swoje jak że efektowne wyjście [czyt. nie obyło się bez trzaskania drzwiami], rzuciłam się na łóżko i schowałam twarz w poduszkę.
Dobra, to od początku. Nigdy moich rodziców nie było w domu. Nigdy. Mama mnie urodziła i wynajęła niańkę żeby się mną opiekowała. Oni albo mieszkali w hotelu albo jak jakieś cholerne ninja się po domu przemieszczali żeby tylko mnie nie spotkać. Ale co ja im zrobiłam? To nie moja wina że się urodziłam. Ja się na świat nie prosiłam a oni tak po prostu mnie unikają. Owszem jak już coś trzeba zarządzić albo sprawa jest aż tak ważna że trzeba zrobić najgorsze co może być czyli ze mną porozmawiać, to przychodzą i mówią jedno zdanie typu "Wyprowadzamy się, resztę masz napisane na kartce" i koniec. No ale cóż, nie to nie, ja sama sobie poradzić umiem.
Teraz ta gra. Tydzień wkurzania Hazzy. Tydzień z tymi debilami. Tydzień mdłości, bo pocałunki z Loczkiem. Dobra, to ostatnie nie było takie złe, ale nie dam mu tej satysfakcji. No ale tydzień. A potem co mam robić? Mam wrócić do tego domu? Ok, tym to się będę przejmować za tydzień.
Lekko podniosłam się na jednym łokciu i rozejrzałam się po pokoju. Teraz dopiero zauważyłam jego wystrój. ... Wow ... Ściany były czerwone a sufit kremowy. Na wyłożonej panelami podłodze był puchaty dywan. Z 50 calowa plazma na przeciwko łóżka, które jest wodne. Ahaaa, to dlatego tak tu miękko...Dobra, dalej. W rogu pokoju stałą wieeelka kanapa a na ścianach wisiały obrazy z pięknymi pejzażami. To oczywiście tak w skrócie bo dużo więcej tu tego.
Niepewnie podniosłam się z łóżka i wyszłam na korytarz. Pokierowałam się w kierunku salonu skąd dochodziły strasznie głośne krzyki. Kiedy byłam już na dole,oparłam się o framugę drzwi i zaczęłam się przyglądać tym debilom. Jak bym widziała piątkę dzieciaków. Śmiali się, rzucali w siebie czym popadnie i jeszcze raz śmiali. Nagle Zayn spadł z kanapy i zaczął się chichrać jak parąbany. Ooookkeeeej... Przewrócił się na drugi bok i mnie zauważył. Od razu przestał się śmiać i wstał. Poprawił bejsbolówkę i zaczął iść w moim kierunku. W końcu stanął parę centymetrów przede mną, chwycił moją dłoń i spojrzał w oczy.
-Czemu taka piękna dziewczyna jest z takim kretynem?-szepnął uwodzicielskim głosem a wszyscy wybuchli śmiechem. Wszyscy oprócz Hazzy, mnie i przepełnionego poważnością Malika.
-Malik, coś ty ćpał?-zapytałam się go a ten już nie wytrzymał i wybuchł śmiechem.
-Nie wiem.-wybełkotał i usiadł na kanapie.
-Grasz z nami?-krzyknął Niall.
-A w co?
-Fifa!-krzyknęli znów równocześnie a ja znów parsknęłam śmiechem. Chyba nigdy się nie przyzwyczaję.
-Z drogi!-krzyknęłam i wgramoliłam się pomiędzy nich.
spoko rozdział podoba mi się
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
~sam c:
www.crazyidiotsonedirection.blogspot.com
Świetny rozdział ! < 3 czekam oczywiście na kolejny : ))
OdpowiedzUsuńAle super! Fajnie ze dodałas NN :)
OdpowiedzUsuńSuper ;)
OdpowiedzUsuńHej dodaj NN plisss
OdpowiedzUsuń